Lucyna Bezduszniak

My mother-in-law Lucyna Bezduszniak nee Grzechnik, born 24 October 1944 in Ryki, died 17 April 2019 Ryki.

Vale Lucyna Bezduszniak, taken from us so suddenly just as things were going well for you. But cancer doesn’t care about that – about how good a person you are, or how much people love and need you; it’s random and pointless and cruel. You were our mother, mother-in-law, grandmother; you visited us when our children were babies and rocked them to sleep with your melodies; then as they grew you saw them become little rascals and laughed with them. You cooked and baked with passion and determination; you listened and prayed and marvelled as you saw the ocean, or lemons growing in our yard, or our greyhounds destroying it, and you embraced it all with your calmness, and your sweet smile. You were only 73 and there were so many simple pleasures still waiting for you. We hope you will find them now with the God you loved so absolutely, while we cry for your loss here on earth.

Read at her memorial service on 23 April 2019, Ryki.

Kochana Mamo,

Piszę to do Ciebie tak jak byś jeszcze żyła, bo wierzę, że patrzysz na nas z nieba i to słyszysz. Piszę to teraz, bo odeszłaś tak nagle. Mimo naszych licznych spotkań, jakoś nie miałam okazji powiedzieć Ci tego wszystkiego.

Kiedy pierwszy raz spotkałam Cię w Rykach w 1995 r. bardzo się niepokoiłam. Wiedziałam, że jeśli Twój syn Darek zostanie ze mną, odejdzie od Ciebie, bo ja musiałam wrócić do Australii. Moi rodzice byli już starsi i nie mamy tam żadnej rodziny, więc nie chciałam zostawiać ich samych. Wojenne losy sprowadziły ich do Australii, tutaj zamieszkali i tutaj się urodziłam. Mimo że bardzo kochałam Polskę wiedziałam, że jeśli założę rodzinę to będzie to w Australii. Darek o tym wiedział i był gotów jechać ze mną, ale zdawałam sobie sprawę, że będzie to dla Ciebie bolesne.

Przy naszym pierwszym spotkaniu byłaś bardzo miła, ujęłaś mnie wówczas swoją gościnnością i wspaniałą kuchnią. Pogodziłaś się z tym, że Twój najstarszy syn odjedzie ze mną do dalekiego kraju. Wiedziałam, że było to dla Ciebie trudne, ale byłaś przy tym spokojna i znosiłaś to z godnością, co zawsze szanowałam.

Gdy Darek przyjechał do Australii w 1998r., dosłownie w dniu przyjazdu zmarł jego ojciec a Twój mąż Ryszard, którego też miałam zaszczyt poznać w Polsce. To był dla nas wielki szok, zwłaszcza, że był jeszcze taki młody i zmarł tak nagle. Nie mieliśmy wystarczająco pieniędzy aby Darek wrócił od razu do Polski na pogrzeb. Więc nasze pierwsze tygodnie w Australii były bardzo smutne, wiedząc, że Wy w Rykach przeżywacie taki smutek, a my w niczym nie możemy pomóc. Kto by wówczas przypuszczał, że 23 lata później, Ty też odejdziesz tak nagle i Darek znów nie zdąży przyjechać aby Cię pożegnać.

Ale zanim wspomnę więcej o tych tragicznych chwilach, muszę opowiedzieć o tych radosnych.

Mieliśmy to szczęście, że wielokrotnie odwiedzałaś nas w Melbourne

– w 2000r. kiedy nasze pierwsze dziecko, Julek, był mały, podróżowaliśmy z Tobą po wielu miejscach pokazując piękne australijskie morza, lasy, spędzając z Tobą wiele czasu. Bardzo często gotowałaś dla nas robiąc to z pasją i miłością, bo gotowanie było zawsze Twoją specjalnością. Potrafiłaś tworzyć zupy, potrawy, ciasta z czegokolwiek co było akurat w kuchni – jak nikt inny potrafiłaś improwizować. Codziennie pytałaś się: “Krysiu, co dziś na obiad?” bo lubiłaś być przygotowana. Wiedziałam, że cały dzień myślisz, co zrobić z tego co akurat mamy w kuchni. Lubiłaś być zorganizowana, co dla nas wszystkich było tak bardzo pomocne. Podziwiałaś, że cytryny rosną u nas na podwórkach, uwielbiałaś rośliny, drzewa, rożne warzywa i owoce których wówczas jeszcze w Polsce nie było.

Najgorsze dla Ciebie było to, że nasze dzieci były strasznie wybredne z jedzeniem, że wielu smacznych i zdrowych rzeczy nie chciały jeść. Próbowaliśmy z Tobą je zachęcać na rożne sposoby… ale z czasem widziałaś, że trzeba było się im poddać. I do dziś nasze dzieci są niejadkami, mają bardzo specyficzne smaki i są wybredne. Zawsze to nas dziwiło bo zarówno w Twojej rodzinie jak i mojej zjadało się to co było podane do stołu i nigdy niczego się nie marnowało.

(Nawiasem mówiąc, tak bardzo się ucieszyłam, gdy usłyszałam, że Oskarek je wszystko!! Wiedziałam, że Babcia Lucyna była z tego powodu bardzo zadowolona – w końcu dziecko normalne, które chętnie zjada jej smaczne i zdrowe potrawy!!)

Nie pamiętam teraz czy to była Twoja pierwsza wizyta czy druga w Australii gdy przyleciałaś z nogą zakażoną od wieloletnich krwawiących żylaków, które codziennie (tak nam mówiłaś) opatrywałaś w specjalny sposób i zostawiałaś w bandażach. Tak bardzo musiałaś cierpieć od bólu ale jak ze wszystkim u Ciebie, pogodziłaś się tym i powiedziałaś, “To nic Krysi, ja z tym sobie daje radę, nie martwmy się”.

Ale my z Darkiem nie mogliśmy sie z tym pogodzić. Po wielu rozmowach i błaganiach, namówiliśmy Cię na operację tutaj w Melbourne abyś nie musiała dłużej cierpieć!

To co było dla nas najbardziej wzruszające było to, że przywiozłaś wtedy DLA NAS pieniędzy ze swoich oszczędności i mimo tego że sama z rodziną w Polsce nie miałaś łatwo, nam też chciałaś pomóc!! Musieliśmy Cię długo i mocno namawiać aby te pieniądze wydać na Twój zabieg, zamiast nam je zostawiać. Zgodziłaś się w końcu ale bardzo nie chętnie. Podziwiałam to z jakim spokojem i wiarą znosiłaś wizyty u różnych lekarzy, badania przed operacyjne jak i sam pobyt w szpitalu. Przypominał mi się mój ojciec, który też był mocno wierzący i godził się ze swoim cierpieniem wierząc, że Bóg będzie dla niego miłosierny.

I tak było z Tobą, Bóg okazał Ci łaskę, Twoja noga po zabiegu całkiem się zagoiła, po raz pierwszy od wielu lat nie musiałaś opatrywać rany, byłaś wolna od bólu!

Spędziliśmy z Tobą wiele wspaniałych chwil w Australii. Nigdy nie narzekałaś, nawet wtedy gdy nie mieliśmy jeszcze dla Ciebie osobnego pokoju i musiałaś spać razem z dziećmi na dole łóżka piętrowego!

Nie narzekałaś gdy spotkałaś się z tak bardzo różniącą się od Ciebie moją matką, która była i jest nadal bardzo emocjonalna, czasem wybuchowa a momentami nadwrażliwa. Rozumiałaś ją mimo Waszych różnic, byłaś dla niej towarzyszem.

Ale najbardziej podobało mi się jak znalazłaś dla siebie koło polskich kobiet w Melbourne, które spotykało sie raz w tygodniu w różnych sprawach. Wtedy zaprzyjaźniłaś się z Panią Krysią, nawet u niej nocowałaś kilka razy i cieszyłaś się tą przyjaźnią jak nastolatka — a przecież Ty zapewne nigdy nie miałaś ‘normalnego’ dzieciństwa tak jak obecne dzieci. Dorastałaś w trudnych, biednych warunkach gdzie pracować musieli wszyscy, nawet dzieci, aby pomóc w utrzymaniu rodziny. Więc bardzo się cieszyliśmy gdy znalazłaś tutaj szczęście wśród koleżanek.

Przyleciałaś też do nas gdy urodził się Dominik, nasze trzecie dziecko. Wtedy bardzo dużo mi pomogłaś, wychodząc z nim codziennie na spacer w wózku, kołysając go do snu, śpiewając mu polskie piosenki. Pamiętam jak dziś Twoją dumną minę gdy udało Ci się go położyć śpiącego i on spał dla Ciebie przez parę godzin i to w dzień! On tylko dla Ciebie tak spał i dla mojej matki też – musiało to być związane z magicznym wpływem babci. Wierzę że do dziś Domi czuje Twoją miłość i dotyk z tamtych czasów.

Przyleciałaś z Justyną na Pierwszą Komunię naszych dzieci. To było dla nas ważne żebyś spędziła z nami tą uroczystość. Wtedy też podróżowałaś z Darkiem i dziećmi w różne miejsca Victorii, żeby zobaczyć piękne krajobrazy. Myślę, że miałaś wówczas fajny czas i wiem, że te wakacje z rodziną w Australii zawsze pozostały w Twojej pamięci.

Gdy nie byłaś z nami w Australii, to wiem, że spędziłaś też wiele pięknych chwil w Rykach. Opiekowałaś się Ciocią Stachą z wielką miłością i troskliwością pozwalając jej żyć w godności i otoczoną ciepłem rodzinnym. Dbałaś też o innych członków swej rodziny.

Dbałaś nawet o mnie w praktyczny sposób w Polsce. Pomagałaś mi z dokumenty dla Lost Histories – odbierałaś je dla mnie kiedy przychodziły na Twój adres, pakowałaś je troskliwie i wysylalaś je do Australii lub do moich klientów dookoła świata. Wiele osób może być Tobie wdzięcznych za Twoje starania; że Ty, która nigdy nie jeździłaś samochodem, niezliczoną ilość razy chodziłaś do urzędu stanu cywilnego lub na pocztę w Rykach, aby upewnić się, że dokumenty które potrzebowałem dla moich klientów zostały znalezione i wysłane. Zawsze będę Ci wdzięczna za Twoją ofiarną pracę dla mnie.

W 2011r. urodził się Twój ukochany wnuczek Oskarek, Twój jedyny wnuk w Polsce. Raptem Twoje życie nabrało nowego sensu i nowej determinacji.

Opiekowałaś się nim tak jak Twoi rodzice kiedyś opiekowali się Twoimi dziećmi gdy Ty pracowałaś: kołysałaś go, gotowałaś dla niego i jego rodziny, czytałaś mu bajki, śpiewałaś z nim tak jak naszym dzieciom:
“A-aa kotki dwa,
szaro-bure obydwa,
nic nie będą robiły,
tylko Oskarka bawiły”.

Tak bardzo się cieszyliśmy, że jego narodziny dały Ci nowy cel i kierunek życiowy, jak tylko takie maleństwa mogą robić. Spędziłaś z nim wiele lat radosnych i za to jesteśmy wdzięczni, tak jak byliśmy wdzięczni za Twoje wizyty u nas.

Później przez wiele lat zaczęłaś cierpieć na rożne dolegliwości, nie mogłaś juz nas odwiedzać. W 2015r miałaś atak serca który nas wszystkich mocno przestraszył …. ale cudem z tego wyszłaś i wróciłaś do zdrowia… z tym, że zaczął dokuczać Ci ból kolana, miałaś problemy z poruszaniem się. Przez wiele lat odmawiałaś operacji mówiąc, że “co ma być to będzie”, starając się pogodzić ze swoim bólem jak zawsze.

Byłaś mistrzem w nie-narzekaniu, z godnością i pogodą ducha akceptowałaś co los zsyłał Ci w danej chwili.

Aż Darek miał dość i przyjechał do Polski aby namówić Cię na operację wymiany kolana.

Ty w końcu zrozumiałaś że musisz to zrobić bo przestaniesz chodzić.

I znów w swoim nieporównywalnym stylu, pogodziłaś się z tym i jeździłaś spokojnie z Darkiem na rożne wizyty lekarskie. Z tą samą pasją z którą odmawiałaś operacji tak teraz postanowiłaś, że BEDZIESZ ją mieć i “co ma być to będzie”.

W zeszłym roku odbyła się operacja….. wymienili Ci kolano. Najpierw była bardzo bolesna rehabilitacja, ale Ty byłaś odważna i zdeterminowana, po kilku tygodniach zaczęłaś poruszać się sama; po 2-ch miesiącach wróciłaś do siebie do mieszkania.

Zaczęłaś wieść normalne życie – po raz pierwszy od dłuższego czasu nie czułaś bólu, mogłaś wchodzić sama na 2 piętro do mieszkania, mogłaś dla siebie gotować, pójść na kawę z koleżankami i cieszyć się życiem. Nawet zaczęłaś planować następny zabieg – w tym właśnie roku chciałaś mieć następną operację żeby wymienić drugie kolano, które zaczęło Ci dokuczać.

Ale wszystko raptownie się skończyło gdy zaledwie dwa miesiące temu zaczęły się bóle brzucha.

Teraz juz wiemy jak tragicznie to się skończyło, jaki szok przeżyliśmy gdy lekarz przekazał nam tą okropną informację, że już „nic nie da się zrobić”.

Ale nie chcieliśmy w to wierzyć, żyliśmy nadzieją, że jest jeszcze czas i można zaplanować leczenie.

Gdy Mariusz dzwonił do nas z zeszłym tygodniu na Facetime, rozmawialiśmy z Tobą ostatni raz, choć nie byliśmy tego jeszcze świadomi. Powiedziałam Ci wtedy, że Darek chce przyjechać, ale Ty mnie błagałaś, „nie Krysi, na prawdę, nie ma potrzeby, proszę niech nie przyjeżdża”. Prosiłam Cię żebyś nam dała znać gdy będziesz chciała aby przyleciał, obiecałaś, że dasz znać. Myślę, że nie wiedziałaś tak samo jak my, jak ciężko byłaś chora. Może to przez Twój charakter, nienarzekający, pogodny, akceptujący wszystko co los Ci ześle, zarówno dobre jak i złe. Na szczęście nie znałaś prawdy i nie wiedziałaś w jakim jesteś już stanie, w tym całym nieszczęściu to było pozytywne.

Ani my, ani Darek nie zdążyliśmy się z Tobą pożegnać. Darek starał się przylecieć na czas, ale nikt z nas nie wierzył, że Bóg tak szybko i nagle Cię zabierze.

Teraz wszyscy płaczemy i jesteśmy w żałobie. Czujemy Ciebie wszędzie ale już Cię nie ma. Nie możemy uwierzyć, że już nigdy nie usłyszymy Twojego głosu, Twoje pytania o nas, Twoja wieczna gotowość rozmowy z nami, wysłuchiwanie naszych problemów i żali. Nasze życie będzie puste bez Ciebie, bo to Ty utrzymywałaś naszą rodzinę, byłaś jej centrum.

Powiedziałabyś „taka była wola Boska”, że musiałaś odejść. Ale mimo tego czujemy, że nie jest to sprawiedliwe, że tyle jeszcze przyjemności na ziemi na Ciebie czekało, tyle chwil radosnych, satysfakcji i pociechy z rodziny, nawet kolejna podróż do nas do Australii – ale już nie będziesz mogła w niej uczestniczyć. To jest dla nas przykre, smutne i czujemy się okradzeni. My tu w Australii, ja z dziećmi, Julkiem, Domikiem i Nadzią i z moją mamą Helą która bardzo Cię lubiła i podziwiała, czujemy się całkiem bezradni, bo nie jesteśmy z Wami w tym bardzo trudnym czasie.

Jedyna rzecz która nas pociesza jest to, że w swoim życiu byłaś kochana przez wielu ludzi, że musiałaś wiedzieć, że wszyscy w rodzinie o Ciebie dbali, szanowali Cię, byliśmy wdzięczni za Ciebie. Widziałaś jak dorastały zdrowo i szczęśliwie Twoje wnuki, byłaś zawsze pogodzona z rodziną, koleżankami i z Bogiem. Mamy nadzieję, że nigdy nie czułaś się samotna, ani smutna przez dłuższy czas. Wiedziałaś, że byłaś dla nas wszystkich ważną osobą.

Dziękujemy Ci Mamo, że pomimo Twojego ciężkiego życia, zwłaszcza w młodości, kochałaś nas, martwiłaś się o nas i byłaś spokojna gdy u nas wszystko układało sie dobrze.

Muszę mieć nadzieję, że kiedyś znów wszyscy spotkamy się w miejscu gdzie już nie będzie ani bólu ani smutku. A do tego dnia, będziemy się starali żyć godni Twojej miłości i opieki oraz pogodzić się z naszym ludzkim losem na tej ziemi.

Myślę, że ksiądz Jan Twardowski to pięknie opisał w swoim wierszu “Przepiórka”:

Przepiórko co się najgłośniej odzywasz
Zawsze o wschodzie i zachodzie słońca
prawda że tylko dwie są czyste chwile
ta wczesna jasna i tamta o zmierzchu
gdy Bóg dzień daje i gdy go zabiera
gdy ktoś mnie szukał i jestem mu zbędny
gdy ktoś mnie kochał i gdy sam zostaję
kiedy się rodzę i kiedy umieram
te dwie sekundy co zawsze przyjdą
ta jedna biała ta druga ciemna
tak bardzo szczerze że obie nagie
tak poza nami że nas już nie ma

 

Lucyna, back right, with daughter Justyna (left), granddaughter Nadja (front) and grandson Domi on trampoline in background

Lucyna, back right, with daughter Justyna (left), granddaughter Nadja (front) and grandson Domi on trampoline in background.